Dnia 14 lipca 2020 r. belgijski urząd ochrony danych osobowych (APD) nałożył na Google Belgium NV rekordowo wysoką karę za złamanie przepisów dotyczących prywatności. Wprawdzie Google ponosiło już dużo większe kary, nawet w wysokości 4 miliardów euro za stosowanie nieuczciwych praktyk monopolowych, ale nigdy dotąd nie odbyło się to z procesowej inicjatywy jednostki. Stąd też nieskrywana duma w oświadczeniu opublikowanym przez APD, który nadmienił, że poprzednia grzywna, którą nałożył, była aż dziesięć razy niższa. Co ciekawe, tego typu walka z gigantami to nie jest już odosobniona sytuacja, ale coraz popularniejsza metoda, po którą sięgają osoby chcące chronić swoją prywatność.
Powiedzenie to nie zostało ukute bezpodstawnie. Odkąd Internet stał się powszechnie dostępny, a media społecznościowe opanowały nasze codzienne życie, jego użytkownicy powoli zaczęli zdawać sobie sprawę, że nic nie zostanie zapomniane i wybaczone. Osoby, które doświadczały kłopotów finansowych z powodu trudnych sytuacji życiowych, nawet po odbiciu się od dna i spłaceniu świadczeń, ciągle figurują na nieaktualizowanych internetowych listach dłużników. Aby uzyskać do nich dostęp, wystarczy wyszukać interesujące nas nazwisko. Taka właśnie historia przydarzyła się Panu Mario Costeja Gonzálezowi, który stoczył precedensową batalię z Google o usunięcie z wyników wyszukiwarki dotyczących licytacji nieruchomości związanej z niespłaconymi należnościami na rzecz zakładu zabezpieczeń społecznych. Sprawa skończyła się dla Pana Gonzáleza pomyślnie (wyrok C‑131/12), a głównym argumentem w sprawie okazał się fakt, że informacje wyświetlane w wyszukiwarce miały dwanaście lat, były nieaktualne i tym samym narażały skarżącego na przykrości i niedogodności. Trybunał w wyroku jednak podkreślił, że w tego typu sprawach konieczne jest ważenie interesów jednostki w postaci prawa do prywatności oraz interesu publicznego, polegającego na prawie dostępu do informacji. Prawo do prywatności nie ma więc charakteru absolutnego i nie można założyć, że każdy konflikt z internetowym gigantem skończy się zwycięstwem.
Niemniej, sprawa Pana Gonzáleza stała się precedensem do zgłaszania podobnych roszczeń wobec Google przez inne osoby. Pomimo, że wyrok Trybunału dotyczył już nieaktualnego stanu prawnego, ponieważ został wydany w oparciu o nieobowiązującą już dyrektywę o ochronie danych osobowych 95/46/WE – stanowisko zawarte w orzeczeniu utrzymało się także po wejściu w życie Ogólnego Rozporządzenia o Ochronie Danych Osobowych (RODO).
Można wręcz powiedzieć, że RODO nie tylko nie miało wpływu na osłabienie wniosków ze sprawy Pana Gonzaleza, ale wręcz je wzmocniło, wprowadzając ideę „prawa do bycia zapomnianym”. Jest to koncepcja stosunkowo nowa na gruncie europejskiego prawa, której pierwsze sformułowanie znalazło się w ustawodawstwie Unii dopiero w 2012 roku, w projekcie RODO. W poprzednio obowiązującej dyrektywie 95/46/WE wprawdzie istniały przepisy dotyczące prawa do usunięcia danych, ale nie miały one charakteru kompleksowego. Czym więc jest prawo do bycia zapomnianym? Jest to prawo podmiotu, które zobowiązuje administratora nie tylko do usunięcia wszelkich danych sięgających nawet dziecięcych lat użytkownika, ale również podjęcie przez niego wszelkich uzasadnionych działań by usunąć ich repliki, oraz by żadne informacje dotyczące zainteresowanej osoby nie były już udostępniane. Projekt RODO nie bez powodu używał słowa „uzasadnionych”, ponieważ trwałe i kompletne usunięcie danych z Internetu jest zazwyczaj niemożliwe, niezależnie od najlepszych starań.
W sprawie belgijskiej, która miała finał dnia 14 lipca 2020 r. (Décision quant au fond n° 37/2020 du 14 juillet 2020) , przeprowadzono ponowne badanie granic prawa do bycia zapomnianym. Obywatel Belgii, używając formularza internetowego, zażądał usunięcia z wyszukiwarki stron, które publikują niepożądane lub przedawnione dane dotyczące jego osoby. Spółka Google w odpowiedzi na wniosek usunęła z wyszukiwarki pewną część spornych wyników, odmówiła jednak spełnienia żądania w pozostałym zakresie. Niezadowolony obywatel jeszcze kilkukrotnie próbował składać formularze jednak bezskutecznie i ostatecznie sprawa przerodziła się w spór przed izbą procesową urzędu ochrony danych osobowych.
W ramach strategii procesowej belgijski oddział Google podniósł argument, że nie powinno być stroną w sprawie, gdyż podmiotem odpowiedzialnym za zarządzanie danymi w wyszukiwarce jest inna spółka z grupy – Google LLC z siedzibą w Mountain View. Przyjęcie takiego argumentu znacznie utrudniłoby dochodzenie roszczeń przed europejskimi organami. Takiej strategii grupa Google próbowała już wcześniej przy okazji omawianego powyżej procesu z Mario Gonzalezem. Podobnie jak w przypadku hiszpańskiej sprawy, argument ten został odrzucony i spór przeszedł na poziom analizy poszczególnych zgłoszonych przez skarżącego linków.
Skarżący jest osobą, która w przeszłości zajmowała posadę pracownika jednego z ministerstw, jak i była związana z pewną belgijską partią polityczną. Google twierdziło więc, że część linków, których usunięcia żąda skarżący, dotyczy sprawowania funkcji publicznej a dostęp do takich informacji jest ważniejszy niż prawo do prywatności. W tym zakresie urząd przyznał rację Google. Takie rozstrzygnięcie nie może dziwić, gdyż zasada ograniczenia prawa do prywatności osób powszechnie znanych ma bardzo długą tradycję i sięga lat 40, kiedy toczyła się głośna amerykańska sprawa sądowa dotycząca Williama Jamesa Sidisa. Sidis był cudownym dzieckiem znanym z tego, że dostał się na Harward w wieku jedenastu lat i ukończył go w wieku lat szesnastu. Krótko po skończeniu studiów porzucił matematyczną karierę, zmienił tryb życia i przeprowadził się by studiować obyczaje Indian. Dziennikarze New Yorkera, pomimo powziętych przez Sidsa środków ostrożności, odnaleźli go i napisali o nim artykuł, który przyczynił się do niechcianego rozgłosu. Sidis wystąpił na drogę sądową w celu ochrony swojej prywatności. Sąd orzekł jednak, że społeczna wartość informacji jest ważniejsza niż jednostkowe prawo do kontrolowania wieści o szczegółach własnego życia i nie może zapewnić skarżącemu immunitetu od zainteresowania prasy jego osobą (Sidis v. FR Pub. Corporation, 113 F.2d 806 (1940)).
Początkowy sukces Google, oparty na silnie zakorzenionym prawie społeczeństwa do dostępu, do informacji, nie zakończył jednak belgijskiej sprawy. Problemem dla Google okazały się kolejne informacje kryjące się pod spornymi linkami, dotyczące doniesień o oskarżeniu Belga o molestowanie seksualne. Jak wskazał skarżący, były to informacje przedawnione, odnoszące się do procesu, który ostatecznie oczyścił go z zarzutów, a tego typu informacja w ogólnodostępnym obiegu mogła go niesłusznie inkryminować i szkodzić dobrej opinii. Urząd przyznał w tym zakresie rację skarżącemu, nakładając na Google dwie grzywny w wysokości 500.000 euro oraz 100.000 euro. Ich spora wysokość została uzasadniona tym, że firma została ukarana już za identyczne praktyki w przeszłości.
Pierwsza z grzywien w wysokości 500.000 euro została nałożona za to, że Google bez żadnej podstawy prawnej, przez dziesięć miesięcy utrzymywało informacje mogące zaszkodzić reputacji skarżącego. Druga natomiast, w wysokości 100.000 euro, została uzasadniona faktem, iż Google odmówiło usunięcia danych, nie przedstawiając skarżącemu przejrzystych powodów tej decyzji. Na wysokość grzywny miało wpływ też poczucie niesprawiedliwości wywołane w skarżącym przez cały czas sporu, który ostatecznie skończył się postępowaniem przed urzędem. Decyzja została opublikowana z podaniem pełnych danych ukaranej firmy w celu uświadomienia obywateli w ich prawach dotyczących ochrony danych. Od decyzji APD przysługuje 30 dniowe odwołanie.
Wyżej opisana sprawa pokazuje, że realizacja prawa do bycia zapomnianym jest zadaniem trudnym, a przed rynkiem oraz organami tworzącymi i stosującymi prawo jeszcze długa droga, aby te uprawnienia zdefiniować i zapewnić obywatelom realną możliwość ich stosowania a biznesowi jasne reguły gry. Wciąż widoczny jest wyraźny opór firm internetowych wobec uszanowania decyzji internautów o zamiarze usunięcia danych z publicznego obiegu – nawet, gdy wnioski w tym zakresie są uzasadnione okolicznościami. Przed obywatelem dążącym do realizacji swoich praw stoi wiele przeszkód i wyzwań – począwszy od skomplikowanych procedur składania wniosków, przez konieczność uzasadnienia, że prawo do prywatności przeważa nad interesem publicznym i kończąc na problemach natury technicznej. Nie można zapomnieć, że nawet w razie uwzględniania wniosku o usunięcie danych, niewygodne informacje nadal mogą pojawiać się w innych zakątkach Internetu, w tym m.in. w innych wyszukiwarkach internetowych. Przed biznesem zaś również nie lada wyzwanie – tworzenie i przetwarzanie w sposób efektywny i transparentny takich zgłoszeń, balansując między ochroną prywatności a prawem do rzetelnej informacji.
Piotr Mękarski – praktykant w dziale własności intelektualnej.
Bartosz Mysiak – radca prawny, praktyka własności intelektualnej.